Szepty i krzyki

dzikajablon288

Jak znosicie krzyk dziecka? Swojego, rzecz jasna, bo cudzego – jak twierdzą niektórzy – znieść nie podobna. I nie mówię tu o zwykłym płaczu, pisku czy wisku, ale o wielkim krzyku. W wybuchu złości, w poczuciu niesprawiedliwości, gdy wali się świat z powodu odmowy czy niezrozumienia. Gdy pozostaje już tylko tupać z całej siły albo położyć się na ziemię albo wyprężyć jak struna i zawyć… Dziecko zalewają trudne emocje, a rodzica krew zalewa.

W obliczu nagłego starcia sił matki i córki doświadczyłam ostatnio pewnej ambiwalencji. Z piersi Milo wydobył się krzyk i poczułam w moim ciele rozprzestrzeniającą się wibrację. Dudniło mi w bębenkach, mrowiło w dłoniach i stopach, włosy stawały dęba…

Nosimy w sobie pamięć różnych krzyków. Jednym z tych, które wybrzmiały we mnie na długo, był usłyszany kiedyś krzyk matki Fanny i Aleksandra w filmie Bergmana (1982), krzyk rozpaczy i niezgody na odejście ukochanego człowieka. Krzyk życia w obliczu śmierci…

Wracając jednak do mojego domu, krzyk córki był długi, intensywny, czysty. Przerażający. Odpychający. Nie słabł. Wwiercał się w mózg, wgryzał w ciało, atakował zmysły, kaleczył duszę. Nie wytrzymam! zdążyłam pomyśleć nie raz. Bynajmniej nie miałam ochoty wspierać dziecka, przytulać, trzymać za rękę, prowadzić na jasną polanę, ku światłu… Chciałam uciekać! Z drugiej strony… poczułam dziwną ekscytację. Wpuściłam ten krzyk do siebie, zaprosiłam, żeby się rozgościł. Już tak mnie nie pokiereszował. Zamknęłam oczy. Cieszyłam się, jakbym sama się uwalniała z odkładającej się warstwami złości! Doświadczenie wyrażania siebie w wydaniu tej małej istotki okazało się tak intensywnym przeżyciem, że samo postrzeganie przeze mnie krzyku mojego dziecka ewoluowało niepostrzeżenie. Wielki krzyk rozprzestrzeniał się po całym domu, wydostawał na balkon, pomiędzy pachnące liście starej lipy, i wznosił do nieba…

Wyobrażacie sobie ten krzyk? Pełny, wolny i głęboki jak oddech! Afirmujący życie i moc płynącą z głębi ciała i duszy. Poczułam wdzięczność mojej córce za to niezwykłe, uwalniające doświadczenie. Dlaczego dziś pewne impulsy bardziej na mnie działają, a kiedyś nawet nie zdawałam sobie sprawy z ich roli w moim życiu? Nagle wszystko wydało mi się proste: dość mam już szeptów, chcę krzyczeć 🙂

dzikajablon287

dzikajablon290  dzikajablon291b

dzikajablon291c

dzikajablon293

dzikajablon294

dzikajablon295

dzikajablon289

dzikajablon296

Poranek sensoryczny

dzikajablon277

Właściwie powinnam zatytułować ten wpis Poranek sensoryczny, popołudnie na słodko i wieczorny dramat w trzech aktach… Ale po kolei. Przed wyjściem do przedszkola przytrafiła się niewinna sensoryczna zabawa. Pod ręką znalazły się: świeżo napuchnięte, moczone przez noc, ziarna fasoli, kasza jęczmienna w rozsypce, cukier i sól w oddzielnych naczyniach, garść mąki i dużo wody. Nasycanie wody smakami i słodko-słone próbowanie. Obieranie fasoli, zgniatanie, sypanie, mieszanie, oddzielanie. Spontaniczna poranna rozgrzewka 🙂 „Robota dla Kopciuszka” wprawiła moją córkę w dobry nastrój.

Lody z owocami lata na podwieczorek – w jeszcze lepszy! Milo zapragnęła przygotować dla wszystkich eleganckie-franckie porcje i ustroić po swojemu. Nie powiedziałam nie 🙂 Lubię to jej przejęcie i skupienie na twarzy, gdy szykuje jedzenie dla rodziny, dzieli, oblizuje łyżkę, podjada borówki, tarkuje czekoladę, sprawdza efekt, przechylając głowę… Dziwnym trafem zawsze jej porcja (deseru) okazuje się największa. A przecież po równości rozdzielone… Efekt: duma córki. Ćwiczenia z samodzielności zaliczone.

dzikajablon278

dzikajablon279

dzikajablon280

dzikajablon281

dzikajablon282

dzikajablon283

dzikajablon284

dzikajablon285

dzikajablon286

Piękny dzień, pełen doświadczeń i przygód dla zmysłów kończy się smakiem ostro-gorzkim, gdy w jednej sekundzie przenosi nas w strefę ciała tak blisko jak to tylko możliwe. Już nie leniwa biel i głęboki kobalt i nasycenie, tylko czerwień i lodowaty strach. Gorące czoło dziecka, orzeźwiający płacz, nerwowe kręcenie się w kółko przed nieplanowanym wyjściem. Życie we wszystkich odsłonach. Różne smaki i odcienie. Zwyczajnie więc, normalnie, a tak trudno się zgodzić na to WSZYSTKO. Chcemy wybierać, sięgać tylko po niektóre przeżycia, a innych spraw nie widzieć, nie słyszeć, nie dotykać. Bo po co komu takie doświadczenia, by przylgnąć do ciała dziecka i swoim ciałem je uspokoić, swoim byciem wesprzeć, trzymać ściśnięte piąstki, te małe kulki, w swoich wszystkowiedzących dłoniach, szeptać Nie bój się. Jestem przy Tobie, znosić spokojnie drżące wargi, które mówią Nie wytrzymam…? No po co? A gdy po wszystkim, najmocniej na świecie, jak nigdy dotąd przytulać, nie myśleć, i w sercu i głowie już tylko jeden rytm: Kocham, kocham, kocham!

dzikajablon281c

W tej kruchości na koniec dnia kilka konkretnych, ciekawskich pytań z ostrego dyżuru. Mimo że ucierpiała w domowym wypadku (na szczęście wszystko dobrze się skończyło), Milo bacznie się rozglądała wokół i chciała wszystko wiedzieć:

  • Dlaczego tyle ludzi tu czeka i wszyscy się wachlują?
  • Dokąd biegnie ten ludzik na zielonej tabliczce? (tłumaczę, że w kierunku wyjścia bezpieczeństwa) Acha, czyli jak coś niebezpiecznego się dzieje, na przykład pożar albo jak złodzieje przyjdą ukraść leki…
  • Dlaczego ten pan ma aż dwie laski? (facet o kulach z nogą w gipsie)
  • Dlaczego ten pan jest cały czerwony? (układ mięśniowy na tablicy dydaktycznej)
  • Co trzeba zrobić, żeby przyjechało pogotowie? (niejednoznacznie sformułowane pytanie… )
  • Mogę moją książeczkę? (i wyciąga Chory kotek i inne wierszyki)

Papierowa epoka lodowcowa

dzikajablon270

Ile potrzeba na dobrą zabawę? Rolka papieru toaletowego wystarczy. Tylko tyle. Z tej jednej sztuki można wyczarować scenerię filmu, wystawę rzeźby, performance i o wiele więcej. A gdy już dzieje się akcja… Można nic nie robić. Można się zdrzemnąć przez pół godziny. Można być wiernym widzem, zaangażowanym w dokumentację. Można wypić wciąż odkładaną na potem kawę. A dziecko w tym czasie czaruje 🙂

Papierowe-toaletowe szaleństwo przetoczyło się przez dom jak burza, spontanicznie, z głośnym hukiem, intensywnie. Ledwo nadążałam za wątkami w tym „zimowym” przedstawieniu. A główna bohaterka, w urzekającej choreografii, nie dawała mi wytchnienia, przeobrażając się co chwila… Oto jej metamorfozy:

  • yeti wędrujący przez las
  • śnieżny mamut i śnieżny tygrys szablozębny
  • niedźwiedź polarny w norze z białych liści
  • balerina wirująca w płatkach śniegu
  • bobas pod puchową kołderką
  • znalezisko w białym kokonie
  • księżniczka w księżycowej sukni
  • rozpędzona pani Zajączkowa
  • mały kotek i miseczka mleczka

Trudno mi powiedzieć czy ogarnęłam całość kompozycji i zamiary reżyserki, bo po skończonej sztuce wbiłam wzrok w podłogę, skrupulatnie namierzając poszarpane papierowe wstążki przepoczwarzające się pod stołem w białe kulki. Z całą pewnością jednak rekomenduję wydarzenie. Warto spróbować 🙂 Acha, dodajcie coś z klasycznej muzyki w tle – będzie niezły podkład. Jezioro łabędzie wysiada…

dzikajablon269

dzikajablon272

dzikajablon273

dzikajablon271

dzikajablon274

dzikajablon275

dzikajablon276

Sztuka w domku fińskim

dzikajablon256

Zapraszacie dzieci do odkrywania sztuki współczesnej? Zachęcacie, by doświadczały wszystkimi zmysłami? Prowadzicie w miejsca, gdzie można wszystkiego dotknąć? Dziś znaleźliśmy się w wyjątkowej scenerii, na wystawie zapraszającej małych i dorosłych odbiorców do interakcji. Z perspektywy mamy przedszkolaka stwierdzam, że tego typu wydarzeń – gdzie nikt z pilnujących nie gania za dzieckiem, burcząc, że nie można dotykać sztuki i za rodzicem, żeby lepiej pilnować potencjalnego szkodnika i destruktora – jest zbyt mało…

Mogę się tylko cieszyć, że artyści Rafał Dominik i Agata Wrońska uczynili doświadczanie treścią swojej wystawy, a obiekty i sytuacje przez nich zaaranżowane naprawdę inspirowały do tego, by uaktywnić wszystkie zmysły. Najmłodszym gościom nie trzeba było tego tłumaczyć, ani tym bardziej specjalnie ich zachęcać 🙂 Dzieciaki od razu wkręciły się w sensoryczne ćwiczenia – szczególnym zainteresowaniem cieszyły się dwa tajemnicze otwory w ziemi do zanurzania dłoni… i rura biegnąca wzdłuż pnia świerku wysoko, wysoko. Przykładając ucho do tej magicznej „słuchawki”, można było połączyć się ze światem dźwięków tętniących ponad naszymi głowami i usłyszeć szelesty, szumy czy delikatne stukoty igieł poruszanych wiatrem na czubku drzewa. Niektóre interwencje przypominały więc działanie sensorycznych pudełek, inne wabiły zapachem lub kusiły, by spróbować smaków. Dla zmęczonych upałem i steranych życiem – meble wypoczynkowe umożliwiające przyjęcie nietypowych pozycji, poza codzienną rutyną… Hm. Coś mi się wydaje, że niektóre z tych doświadczeń można spokojnie zorganizować w domowych warunkach. Cenna inspiracja!

dzikajablon257

dzikajablon258

dzikajablon259

dzikajablon260

dzikajablon261

dzikajablon262

dzikajablon263

dzikajablon264

dzikajablon265

dzikajablon266

dzikajablon268

Mleko za papier

dzikajablon248

Zapytałam dziś Milo czy malować można tylko na papierze. Na jej twarzy zawitał dziki uśmiech i padła odpowiedź: Nie… Trochę z przekąsem, ale i zaciekawiona. Jeszcze nie wiedziała co knuję tym razem.  Lubię poszerzać granice tego co można w podejściu do sztuki (czy działań artystycznych w ogóle) i od czasu do czasu namawiam dzieci na spróbowanie czegoś inaczej.

W temacie zmiany podłoża do malowania obrazów przyszedł mi do głowy pomysł, na który natknęłam się na blogu Zabawa nie zabawki. Rewolucyjna prostota, fantazja i feeria barw, efektowne rezultaty murowane! Jeszcze ochy, achy i westchnięcia 🙂 Potrzebne są: mleko, naczynia, pędzel, wacik lub zakraplacz, płyn do mycia naczyń. Do kolorów – lekko rozwodnione farby lub paleta barwnych płynów uzyskanych z wody i barwników spożywczych. Wlewamy mleko na talerz lub do miseczki. Zaczynamy wkrapianie i zakraplanie. Powtarzamy w kółko. W chwili, gdy same się tworzą ruchome obrazy, nie pozostaje nic innego jak wyszeptać: To magia!

dzikajablon242

dzikajablon243

dzikajablon244

dzikajablon246

dzikajablon247

dzikajablon249

dzikajablon250

dzikajablon251

dzikajablon252

dzikajablon253

dzikajablon254

Domy i gniazda

dzikajablon241

Wygląda na zapomniane meble w opuszczonym na dłużej mieszkaniu? Fałszywy trop 🙂 Nie, nie wyprowadzamy się, ani nie szykujemy do remontu. Milo postawiła namiot, po prostu. Zastanawialiście się dlaczego dzieci tak kochają domki, namioty i kryjówki? Bo że kobiety w siódmym miesiącu ciąży dopada syndrom wicia gniazda, to ogólnie zrozumiałe. Ale kilkulatki? Wygląda na to, że spotykają się w tej zabawie dwie potrzeby: własnej przestrzeni oraz budowania. Maluchy uwielbiają tworzyć i urządzać miejsce tylko dla siebie, z dala od spraw dorosłych. Meblować po swojemu. Tak jak chcą, a nie jak ktoś radzi, nawet jeśli z najlepszymi intencjami. Rządzić kawałkiem własnego królestwa. Pracować i widzieć efekty swojej pracy (dorosły też lubi poczucie sprawczości, prawda?). Czarować…

Pamiętam namioty robione z pomocą babci i domki w ogrodzie. Najprostszymi środkami, gdy wystarczał stary koc, krzesło, deska i kawałek ogrodzenia. Do dziś mam przed oczami panterkowy wzór z sufitu-koca nad głową i misterne sploty listków wyściełających podłogę-ziemię. Niesamowite, że skonstruowanie nawet jednej ściany i zadaszenia dawało już poczucie, że ma się dom. Status przestrzeni wyjątkowej. Niczym rezultat magicznych, intuicyjnych obrzędów. Zawsze tych samych, niezbędnych pomimo nużącej powtarzalności. Tak cudownych i wzruszających jak myślenie dziecka, że jak zamknę oczy, to mnie nie zobaczysz…

Najlepsze jest to, że dzieci mogą tak wiele wyczarować, mając do dyspozycji tak niewiele 🙂 Milo ogłosiła budowę domu. Zarządała namiotu, tunelu (akurat gotowce w naszym domu, ale całkiem porządny tunel da się zrobić z kartonowych pudeł albo przy pomocy krzesła) i płachty na budowę dachu. Gdy etap konstrukcyjny został oficjalnie zakończony, dziecko zabrało się za wicie gniazda. Nie wiem jak córka to zrobiła, ale – obserwowałam ukradkiem, kątem oka, z niedowierzaniem – zniosła i zmieściła TAM pół swojego pokoju (bo zapomniałam wspomnieć o takim drobiazgu: piknik pod wiszącą skałą nie odbywał się rzecz jasna w pokoju Milo, ale na samym środku dużego pokoju, na głównej trasie przelotowej) !!! Niczym kwoka, sroka i sójka w jednym wylatywała, by za chwilę podrzucić do gniazda kolejne skarby. Dwie szuflady ubrań, zabawki, koce, pościel, najwierniejsze przytulanki, książkowe hity ostatnich wieczorów… Potem zniknęła.

dzikajablon236

dzikajablon237

dzikajablon238

dzikajablon240

A gdy cudowny dźwięk ciszy już podejrzanie długo wibrował w powietrzu, zajrzałam do środka. Bez pukania. Dziecko spało. No tak, po stworzeniu świata też trzeba trochę odpocząć 🙂

dzikajablon239

Język do wyboru

dzikajablon234

Czasem w porę nie pochwycimy szansy na to jak naprawdę chcieliśmy się wyrazić. Kiedy intencja rozmija się z rezultatem. Zapominamy, że możliwe są do wyboru różne scenariusze. Że w ogóle mamy jakiś wybór. Że jest język, który można używać i język, którego można nie używać. Nie pamiętamy, bo akurat ta myśl, że sposób komunikacji ma wielki potencjał, wyleci z głowy i w jakiejś sytuacji zadziałamy nawykowo, bez namysłu właśnie. Bo może nam się spieszy, bo chcemy mieć szybko efekt, bo nie jesteśmy sobą, bo nie jesteśmy tu i teraz w tej sytuacji, tylko gdzieś obok, bo dziecko denerwuje, bo sytuacja niebezpieczna i nerwy puszczają… Wtedy się nie myśli, że można powiedzieć inaczej. I że jak obcy dzieciak trzęsie z całych sił drabinką, po której akurat wspina się córka, można po prostu wycedzić przez zęby: Nie trzęś tą drabinką!

Kilka dni temu była taka sytuacja na placu zabaw. Zwyczajna, ale zarazem inspirująca. Chłopiec był wyraźnie starszy. Milo wspinała się z przejęciem. A on miał chyba wielką ochotę jej podokuczać. Albo po prostu rozpierała go energia. Widząc jak potrząsa drabinką, podeszłam do nich. Mogłam go ofuknąć w trosce o bezpieczeństwo córki, polecieć w zakaz, jakich pełno słyszę na placach zabaw: Nie syp piaskiem! Nie właź tam! Nie rzucaj łopatką! Coś mnie tknęło, żeby bez negacji podejść, mimo wszystko. Ja w ogóle za bardzo czasem wierzę w siłę sprawczą tłumaczenia i rozmowy 🙂 Czasem nieźle za taką postawę dostaję od życia. No, ale było tak, że popatrzyłam na chłopaka i… zobaczyłam w nim fajnego urwisa, z błyskiem w oku. Może wtedy właśnie zmieniło się moje nastawienie, nie wiem, ale dalej poszło gładko:

Posłuchaj, jak tak trzęsiesz tą drabinką, to mojej córce jest o wiele trudniej wchodzić. Zatrzymał się i popatrzył na mnie z uwagą. Ciągnę wątek.
Ty pewnie już bardzo dobrze radzisz sobie ze wspinaniem, ale Milo dziś dopiero ćwiczy na tej wysokiej drabince i bardzo jej zależy, żeby przejść na drugą stronę. Ona się uczy, wiesz? Razem obserwowaliśmy Milo z zadartymi głowami.
Ile masz lat?
Sześć.
To ty jesteś duży chłopak, starszy od mojej córki!
A ona ile ma?
Prawie cztery.
Acha.

Wróciłam do koleżanki. Chłopak najpierw kibicował Milo we wspinaczce, a po chwili zmontowali ekipę jeszcze z dwoma chłopcami i bawili się wszyscy razem, wybuchając co chwila śmiechem.

dzikajablon235

Tak sobie rozmyślałam.
Każda sytuacja ma potencjał.
Od nas zależy jak ją rozegramy.
Co z niej weźmiemy.
I co damy w zamian.
Język wpływa na rzeczywistość.
Na relację z małym człowiekiem 🙂

Dziadki ze Skarpy

dzikajablon226

Dziś odbyliśmy piękną, letnią, pełną wiatru wycieczkę na trasie zielonej Skarpy. Zaglądaliśmy w nieuczęszczane miejsca, natykaliśmy się na mało popularne rzeźby odpoczywające w schronieniu drzew, witaliśmy pierwsze opadające liście, choć do jesieni jeszcze trochę…

dzikajablon232

Tupanie, szuranie, bieganie ustąpiło w końcu odpoczynkowi w cieniu, klasycznie, na ławce w parku. A gdy wzrok padł na patyki (który to już raz! nie można nimi się znudzić!) i młode kasztany, i zachwycił się różnokolorowymi liśćmi, przyszedł pomysł na robienie portretów. Tak więc, co kilka kroków, wynurzał się z tych liści, traw i spośród znalezisk kolejny Dziad ze Skarpy 🙂 A potem był jeszcze wianek z koniczyny, wiatr we włosach, lizak truskawkowy, słoneczne brzoskwinie i… dużo, dużo światła w nas wszystkich. Obejrzeliśmy się jeszcze przez ramię, ale brodate twarze rozwiał wiatr… Ruszyliśmy przed siebie. Lato w pełni.

dzikajablon224 dzikajablon225 dzikajablon228 dzikajablon229 dzikajablon230 dzikajablon231 dzikajablon233

Literomania

dzikajablon219

Powróciły litery. Razem z chęcią konstruowania. Z patykami i kolorowym podłożem. I uśmiechem 🙂

Nie jestem co prawda wielką zwolenniczką uczenia alfabetu dla uczenia alfabetu, pod tym względem bardziej przekonuje mnie metoda sekwencyjna. Ale w tym wypadku zdecydowanie chodziło o zabawę kształtami i materiałami, eksperyment, obserwację i twórcze przekształcenia. Rozpoznawanie liter działo się jakoś przy okazji. Inspiracją do zabawy były proste materiały ze świata natury: patyki, pióra, muszle, ziarna, niedojrzałe a podsuszone mirabelki zebrane w drodze do przedszkola. Kamieni akurat nie było pod ręką. Ani liści czy płatków kwiatów. To czym w danej chwili dysponowałyśmy wystarczyło jednak, aby wspaniale spędzić prawie dwie godziny. Coś mi się wydaje, że jutro nastąpi część druga. I wszystko wskazuje na to, że w użyciu będą różne materiały, bez ograniczeń. W końcu, gdyby było więcej uczestników zabawy – a znamy takie alfabety – można pokusić się o układanie liter za pomocą własnych ciał. Już to widzę: wygibasy w przestrzeni, balansowanie na jednej nodze, stanie na rzęsach… 🙂

dzikajablon218 dzikajablon220 dzikajablon221 dzikajablon222 dzikajablon223

Domek Małej Mamy

dzikajablon214

Ile można pisać o zaletach plasteliny i podobnych mas, na które przepisy można znaleźć w internecie w dziesiątkach miejsc! Wiem, wiem, każdy rodzic to przerabiał 🙂 Ja sama w dzieciństwie niezmordowanie lepiłam swój własny mikrokosmos, który potem latami zbierał kurz na szklanej półce w babcinym kredensie. Nietknięty, zakonserwowany, podziwiany. Znak, że praca została doceniona. Wiadomo, że lepienie, toczenie wałeczków, poszukiwanie w tej ciepłej miękkości wyjątkowych kształtów bardzo rozwija dziecięce rączki. Wiadomo. Co najbardziej jednak mnie uderza na samo wspomnienie wielu godzin „plastusiowej” pracy to skala przygody z własną wyobraźnią. Praktycznie nieograniczone możliwości. I niesamowite skupienie (żałuję, że dziś tak trudno mi osiągnąć taką koncentrację) wynikające z zaangażowania w pracę i bycia we własnym świecie.

Ale miało być o Domku Małej Mamy 🙂

dzikajablon209 dzikajablon212 dzikajablon216

Kto z nas jako dziecko nie miał sekretnych schowków i tajemnic nie uszczkniętych ciekawością dorosłych? Kto nie marzył o dalekiej podróży maleńką łódką z łupiny orzecha? O przygodach małych ludzi: Calineczki, Tomcia Palucha, a dziś – Hani i Jasia, których Kot Prot zachęca, by nacisnęli czerwony pstryczek! Guzik pomniejsza ich do takich rozmiarów, że z powodzeniem mogą odwiedzić świat mrówek, pszczół i świetlików… Więc ja dostałam wczoraj zaproszenie do małego domku z plasteliny: Mamo, ja będę Guliwerką, a ty Liliputką, Małą Mamą. I zamieszkasz w Małym Domku, w Małym Łóżeczku, a tu w Małej Miseczce masz jedzenie 🙂

Rozczuliła mnie skorupka orzecha wypełniona skarbami: sreberkami, cekinami, suchymi kwiatkami i nasionkami. Niesiona i chroniona w dłoni z największą ostrożnością. Przypomniały mi się moje ogrodowe skarby, suszki, znajdki-zguby, kamyki, błyszczące pancerzyki żuków śpiących snem wiecznym… zakopywane w haftowanej (podkradzionej mamie albo babci) chusteczce pod krzakiem porzeczki w upalne południe. Osobisty rytuał dzieciństwa. Piękny, prosty, cichy gest. A przecież nie mój tylko, bo, choć to doświadczenie z kategorii tych jednostkowych, intymnych, to w końcu uniwersalne, powtarzalne, znane wielu wtajemniczonym 🙂 Niewiarygodne, jak uczestnictwo w świecie naszych dzieci przenosi nas w czasie i umożliwia dotknięcie własnego dzieciństwa jak gdyby na nowo. Rozsmakowuję się  podwójnie…

dzikajablon210 dzikajablon211b dzikajablon213 dzikajablon215 dzikajablon217

A gdy nadeszły plastelinowe zwierzęta z podniesionymi ogonami i zmieniły się w piratów, nastały pirackie czasy. Dwie platformy z „plastuśkami” – tekturowa i plastikowa – już teraz oficjalnie nazwane statkami, starły się na wzburzonym morzu w wielkiej bitwie. I ja, Mała Mama, tam byłam. Miodu ani wina co prawda nie piłam. A co widziałam, opisałam 🙂