Najlepsze ćwiczenia na dotyk to od narodzin dłonie mamy i taty. Ulubiona, porządna porcja pieszczot, poranna lub wieczorna, stawiająca na nogi lub wyciszająca do snu. Spacer za rękę w kroplach słońca. I te wszystkie skradzione buziaki, muśnięcia przelotne w ciągu dnia… I jeszcze zabawa w doktora, którego ręce leczą (gdy Milo masuje mi zmęczone plecy, a ja jej nogi czasem pulsujące bólem). Wygłupy. Masowanki, masażyki. Wyciskanki. Nacieranki. Zabawa w człapanie, gdy nie tylko duże i małe stópki, ale oba ciała przylegają do siebie, by powędrować kawałek razem w jednym rytmie… człapu-człap, człapu-człap… Topowe pozycje w naszej karcie dań: szczypki, drapki, gryzki, głaski, pstryczki. Doprawione piskiem, wiskiem i szalonym śmiechem 🙂
Uwielbiamy zabawy sensoryczne, a szczególnie rozwijamy dłonie. Stopy trochę zaniedbane (choć w wakacje nie brakowało im bosego doświadczania świata), otrzymały pewnego dnia wspaniałą dawkę dotyku i wrażeń…
Zabawiliśmy się w ogrodzie starą metalową drabiną. Rzucona w trawę, podzieliła teren na równe fragmenty. Namówiłam Milo, aby wypełniła każdą „kieszonkę” znaleziskami z ogrodu. Najpierw więc popracowały ręce, by chwilę później abdykować w tej zabawie i oddać przywództwo stopom. Zebrałyśmy i podotykałyśmy gałązki tui, kamyki, jabłka, piasek, liście i patyki. Nogi same wskoczyły do drabiny. A potem… potem to była poezja i widowisko… Cała rodzina się wciągnęła – w końcu każdy chciał dla siebie odrobinę przyjemności 🙂 Sama przeszłam sensoryczny tor doznań kilka razy, a Milo przebiegała drabinę, to znów zastygała, aby doświadczać, dziesiątki razy. Jak w transie!
Absolutnie oczarowana i przepełniona wrażeniami, Milo układała wiersze i piosenki. Szczególnie upodobała sobie przymiotniki, którymi starała się opisać całe spektrum doznań i impulsów, które płynęły do niej bezpośrednio z ziemi. Gdy ja już podziwiałam tę scenę z daleka, długo jeszcze dobiegały mnie w kółko te same recytacje: miękkie, twarde, delikatne, mokre (kamyki polewała wodą), suche, trzeszczące, kłujące, wygodne, milutkie, mięciuśkie… Wiem, to było szczęście, niczym niezmącone przeżywanie świata! Tu i teraz.
Na koniec coś dla rąk, a jednak 🙂
Wpis dotyczący dotyku to druga odsłona projektu Zmysłowe Piątki, o którym można i warto poczytać na blogu Projekt: Człowiek, a także zapoznać się z propozycjami zabaw przedstawionymi przez inne mamy. Zapraszam!
Poprzedni wpis z cyklu Zmysłowe Piątki:
Ścieżka Równowagi – zmysł równowagi
Cudownie! Naturalnie! Aż miło na zdjęciach oko zawiesić… P.S. Ja osobiście na jabłkach nie odważyłabym się stanąć, pewno popękałyby pod moją ciężkością jak bańki mydlane :), dla dzieciaków jednak pomysł bomba! Pozdrawiam
Haha, ja trochę udawałam, że na jabłkach staję, żeby córka ucieszyła się, że z nią robię całą drabinę, ale kombinowałam, żeby nie zmiażdżyć owoców :))
Swietny pomysł z tą drabiną, a jak to malowniczo wygląda:)
I jakie przyjemne wrażenia 🙂 Można zrobić wersję domową, może z płytkimi pudełkami wypełnionymi dobrodziejstwem z domu? Pewnie spróbujemy jeszcze, bo ogród już poza zasięgiem niestety. Pozdrawiam!
Naturalna „Drabina Jakubowa” 🙂
Musimy wypróbować.
Pozdrawiamy!
Zapętlony bieg w kółko wiele razy, ale do nieba przyjemności na pewno na chwilę doprowadzi niejedną stopę 🙂
Już jak zobaczyłam pierwsze zdjęcie to wiedziałam że mi się baaardzo spodoba. Cudownie napisane bo to te muśnięcia sa najważniejsze a nie cała reszta zabaw 🙂
Pozdrawiam
PS Zdjęcia są świetne
Dziękuję 🙂 I ściskam, Kajka 🙂
Drabina bardzo mi się podoba. Och i ta natura! Piękne. Ale przyznam się, że na jabłkach wolałabym chyba rozwijać zmysł smaku;-)
Tak, schrupać je to zdecydowanie bardziej naturalny impuls 🙂
Reblogged this on Myszka Agata and commented:
Super pomysł na wakacyjne wykorzystanie drabiny w ogrodzie z Dzikiej Jabłoni.
W tym roku chyba wrócimy znów do naszej drabiny 🙂