Drugi dzień odrealnionych wakacji w mieście, jak nie w mieście. Żadnych betonów, tramwajów, klaksonów, pielgrzymek po zakupy w piekącym słońcu. Tylko przyroda i chłodny wiatr na czole…, kanapka, woda, morele i pestki lądujące w upalnym kosmosie pod krzakiem porzeczki, Mamo, a dlaczego te ważki są tak dziwnie zczepione? Planeta mrówek pod plecami, włosie z pędzli zastygłe w malowanych portretach… aż po zachód słońca.
Portrety! Najpierw pojawiła się Królewna Lilia, ułożona z kamieni, w trawie, w pantofelkach z patyków, w sukni w groszki i z roztańczonymi włosami. Miały przyjść jeszcze jej koleżanki: Królewna Sarna i Królewna Jarzębinka, ale utknęły w korku 🙂 Ale skoro goście, to ustrojenie! Królewski namiot zyskał magiczną, misterną oprawę w postaci girlandy z kwiatów koniczyny i pobliskich roślin przypiętych do sznurka żabkami do bielizny. Wielofunkcyjny sznurek posłużył jeszcze tego dnia do ekspozycji prac, powiewających w słońcu jak chorągwie. A w natłoku spraw starczyło nawet czasu na nowe wakacyjne doznania – pierwszy w życiu manicure 🙂 Argument Milo:
– Mamo, chcę takie paznokcie jak ty…
– Po co? Skąd taki pomysł u małej dziewczynki?
– Chcę! Bo… nigdy nie miałam!
One thought on “Królewna Lilia”