Chlorofil opuszcza liście, pejzaż schnie w oczach, blask złota gaśnie. Tak, niedługo listopad, za którym nie przepadam. Ze szczególnym więc upodobaniem przypominam pewne piękne, kolorowe, dziewczyńskie spotkanie w letni dzień i… pewną chlorofilową historię. Zaczęła się niewinnie, od doświadczeń i obserwacji liścia, delikatnego wyciskania życiodajnych soków w moździerzu, przeniesienia ich na papier… Aż Iza z Emilowowarsztatowo pokusiła nas i zamarzyłyśmy o rozmachu i nieskrępowanych działaniach w ogrodzie. Podobieństwo zainteresowań naszych dzieciaków skłoniło nas do założenia stowarzyszenia kultu chlorofilu – choć oficjalnie niezarejestrowana, organizacja luźno działa w bliżej niezdefiniowany, spontaniczny sposób, opierając się na porywach pasji!
Długo oczekiwany dzień nadszedł! Oto zapiski z gry na cztery ręce, spotkania dusz sobie bliskich, wakacyjnej przyjaźni… Ciąg dalszy zabaw z chlorofilem, farbami domowej roboty z naturalnych składników, kręcenia zieleni w maszynce do mięsa, paprania się, malowania i stemplowania na tkaninie… Szczytem moich marzeń była girlanda, która zawisłaby w ogrodzie do końca lata, ale dziewczyny prysnęły już do innej zabawy 🙂
Tu wyznawca kultu chlorofilowego :)))
Poleciałyście dziewczyny w temacie i bardzo to chwalebne jest!
Zabawa jak i efekty bajkowe!
A Mamy i tak swoje się przy tym nabawiły [ o to chodzi ] 🙂
Będziecie miały co wspominać tym okropnym listopadem :))
Latem odkryłam świetną farbę z nagietka. Gdzieś ostatnio widziałam cały zbiór roślin barwiących do wełny , muszę poszukać – przyda nam się do zabaw.
A młotkowaliście też rośliny?
Nie młotkowałyśmy, hehe, Iza, otwierasz przed nami kolejne drzwi 😉 pozdrawiamy!
Wow! Czadowa zabawa i efekty!
No czad 😉