Śpiący rycerze

dzikajablon348

Wiecie kto to jest rodzic nad-kreatywny? To taki rodzic, który chce być bardziej kreatywny niż jego dziecko jest w danej chwili, który pragnie zalać malucha kreatywnością, podczas gdy on umyka, który JESZCZE chce, a dziecko JUŻ nie. Taka zabawa w kotka i myszkę… Trzeba uważać… No kochanie, jeszcze jeden miętowy opłateczek… 🙂 Pamiętacie jak to się skończyło w Monty Pythonie…

Pewnego razu byłam takim rodzicem, z planem i zadaniem. Wiedziałam lepiej, w końcu się przygotowałam. Pomysł fajny, wesoły i kolorowy, wspierający małą motorykę, rozwijający, wieloetapowy i tak dalej. Milo akurat przechodziła fazę zdecydowanie słabego skupiania się na pracach plastycznych i manualnych, bo wyżej postawiła w hierarchii zwinność i ruch. Jej ciało domagało się wspinaczki wysokościowej na drabinkach, kręcenia się na karuzeli do obłędu i huśtania aż do znudzenia (żołądka). Co zrobić, taki czas. Ale ja tak chciałam… kreatywnie… choć troszeczkę. Mój wzrok padł na rysunek rycerza przeobrażającego się w procesie projektowym na potrzeby wrześniowej kartki z kalendarza. Wydrukowałam kilka postaci – pociągnięte grubym konturem idealnie nadawały się do kolorowania! Nie przykładam jakiejś szczególnej wagi do kolorowanek (za wyjątkiem wartości ćwiczenia precyzji pod kątem przyszłego pisania), ale w tej zabawie miał to być tylko etap, jeden z wielu. Było świetnie, a następnie zabrałyśmy się za:

  • wycinanie postaci (tutaj Milo straciła cierpliwość i zainteresowanie z powodu lekko tępych nożyczek i niezadowalającego ją efektu pracy)
  • naklejanie na grubsze podłoże, np. tekturę lub karton (tutaj Milo mazała klejem po papierze chyba z grzeczności…)
  • znów wycinanie (tutaj już wycinałam sama!)
  • dziurkowanie głów rycerzy i cięcie nitek do mocowania (zainteresowanie powróciło, szczególnie w zabawie z czerwonym kordonkiem na podłodze)
  • przewlekanie nitki przez dziurki i wiązanie supełków (sama mama!)
  • przygotowanie konstrukcji do podwieszenia figurek (w mojej dłoni długo balansował jednorazowy talerzyk plastikowy z dziurkami jak na tarczy zegara w zależności ilu rycerzy chcemy powiesić 😉
  • zamocowanie rycerzy, związanie nitek i wykończenie drutem zagiętym na dwóch końcach w pętelki (Milo już dawno zniknęła z pola widzenia, mąż, widząc mnie mocującą się z rycerzami, popatrzył dziwnie i pokiwał głową w milczeniu… Nie wiem o co mu chodziło!)
  • powieszenie mobila na karniszu (uff!!!)

Zawołałam córkę, żeby się pochwalić efektem naszej wspólnej pracy – prychnęła tylko i wróciła do swojej innej, nowej i lepszej zabawy. A rycerze, mimo że w pełnym rynsztunku, że miecze podniesione, gotowe do boju, dyndają leniwie w upalny dzień, drzemią w cieniu zasłonki w motylki…

dzikajablon346

dzikajablon347

dzikajablon349

dzikajablon350

dzikajablon351

dzikajablon352

dzikajablon353

dzikajablon354

dzikajablon355

dzikajablon356

dzikajablon357

Średnio wprawne oko dojrzy przeważający wkład pracy rodzica nad wkładem i zaangażowaniem dziecka… Czyli – widać od razu komu bardziej zależało 🙂

4 thoughts on “Śpiący rycerze

  1. Bardzo podoba mi się ten pomysł, jak zresztą każdy inny 🙂 A co do nad-kreatywnych rodziców – zgadzam się z każdyn słowem! Niestety taka nasza rola ;), też wiele razy kończyłam przygotowaną zabawę sama, bo dziecka entuzjazm dużo szybciej się kończył, teraz zostawiam i czekam na jego powrót. 🙂

  2. Tak się pośmiałam trochę z siebie 🙂 Zazwyczaj nie ingeruję, wycofuję się, obserwuję, tyle się dzieje samo, dokumentacją się zajmuję… A tym razem za bardzo chciałam dokończyć, mieć efekt. A córka jak tylko czuje nawet lekki nacisk, zaraz ucieka 😉 Ale widać i takie doświadczenia mi potrzebne. Pozdrawiam Cię serdecznie.

  3. Bo to chyba jest tak, że im bardziej nam zależy, tym bardziej naszym latoroślom niekoniecznie… Zdarzyło mi się kiedyś próbować dokończyć coś za dzieciaki, na szczęście w miarę szybko się otrząsnęłam i teraz prace czekają aż państwo ponownie się nimi zainteresują, a zdarza się, że nie interesują się wcale :). U nas jesteśmy jeszcze w tym dobrym położeniu, że synek często szybciej się zniechęca (upośledzona sprawność manualna), bo przytrzymanie w rękach kredki, kartki czy co gorsza nożyczek to dla niego ogromny wysiłek, córka za to chętnie do pracy się zabiera, lubi doprowadzić aktywność do końca, więc czasem jak mały ma dosyć podsuwa jej pod nos swoje dzieło…, żeby je dokończyć właśnie… A potem biega dumny i chwali się, jaką to on pracę stworzył „ziupełnie sam” – no prawie 😉

Odpowiedz na „mogikaAnuluj pisanie odpowiedzi