Kiedy nie mogę akurat towarzyszyć córce w zabawie, a ona chce być blisko mnie, wybieram strategię „Stoliczku, nakryj się!”, zapraszam ją i… po chwili każda z nas robi swoją robotę 🙂
Stolik nakryty, a na nim: pojemniki do lodu, pojemnik na jajka, jednorazowe kubki plastikowe, miseczki, łyżki, drewniane szczypce, pęseta, nakrętki od butelek, kulki szklane, ziarna soczewicy. Tylko tyle, a może aż tyle! Najważniejsze, że zabawa, czy praca – jakby powiedziała Maria Montessori – umożliwia otwarte i twórcze traktowanie materiału. Potrzeba chwili i wyobraźnia podpowiada dziecku czym chce się zająć i za jakim impulsem pragnie podążyć. Nie ma żadnych ograniczeń. Sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem… Nie ma scenariusza ani planu. Dzieje się samo. W tym zestawie najwięcej zdarza się transferowania i sortowania. Plus elementy muzyczne (grzechotka z ziarnami), matematyczne (liczenie i zbiory), językowe (rymowanki). Ćwiczenie chwytu pęsetowego. Precyzja. Skupienie. Błoga cisza, czasem przerywana śmiechem 🙂 Na koniec układanie z nakrętek bardzo głodnej gąsienicy i innych stworzeń. Opowiadanie historii. I obiad gotowy!
Mój komentarz: Lubię ten Montessoriański potencjał kuchni.
Komentarz Milo: To jest bardzo Kopciuszkowa robota!
też lubimy takie zabawy – M. ostatnio jest na etapie sortowania 🙂
Niesamowite, że takie zabawy w ogóle się nie nudzą 😉
bo tak już to jest z tymi najprostszymi 🙂 Są najfajniejsze…
Pewnie! I są trendo-odporne i potrafią zachwycać świeżością 🙂
Też wykorzystuję podobne zabawy, kiedy chcę np. ugotować obiad, a Titi nie ma nastroju na samotną zabawę. U nas ostatnio sprawdza się przelewanie wody za pomocą gruszki:)
Yes! Przelewanki też rządzą 🙂
Widać, że Kopciuszkowa robota też może być wciągająca…
Tak, tak. A potem na bal dla odmiany 🙂