Ten świerk sadziłam z babcią, mając nie więcej niż 5 lat. Babcia Nela stworzyła cały ogród, a w dorocznym oczekiwaniu na przyjazd wnuków, formowała i szykowała równe grządki, na których kiełkowały pachnące groszki, nasturcje, marchew, mak i pietruszka, buraki, ziemniaki, ogórki i pomidory, zaś wzdłuż ścieżki wiodącej wgłąb ogrodu, wprost w objęcia bzu, prowadziły wysokie słoneczniki i magiczny, różowo-fioletowy łubin. W zakolach krzaków porzeczek były najlepsze zabawy. Wspinaliśmy się na gałęzie starych jabłoni pamiętających czasy pradziadków o wiele lepiej niż my. Wokół słodkich, obitych jabłek krążyły osy, a studnia z korbą i wiadrem uwięzionym na łańcuchu kusiła, by zajrzeć do innego świata.
Świerk był wielki, piękny, mocny i zdrowy przez te wszystkie lata. Aż do teraz. Nagle usechł w tydzień. Nie widziałam czegoś takiego. Kocham drzewa i boleśnie przeżywam każdą stratę, a pusta przestrzeń uwypukla jeszcze jego odejście. Trzeba było go ściąć i już. Milo ciężko to zniosła. Zaprosiłam ją więc do dawnej zabawy z czasów mojego dzieciństwa znaną jako sekrety i widoczki. Tak na pożegnanie naszego drzewa.
Nazbierałyśmy szyszek pozostałych po zlatujących gałęziach i trochę ogrodowej zieleniny, drobnych kwiatków, a nawet sztuczny dodatek w postaci tulipana. Ścianki wykopanego dołka obłożyłyśmy szyszkami, w środku wylądowały znaleziska naturalne, a na wierzch położyłyśmy plastikową szybkę. lekko przysypałyśmy ziemią i ozdobiłyśmy, by Milo mogła jeszcze przez jakiś czas oglądać widoczek. Taka mała improwizacja, rytuał, który przyniósł trochę ulgi.
Ilez to fajnych rzeczy można stworzyć ze zwykłych szyszek 🙂
improwizacja, no same wpadły w ręce.