Od jesieni zalegają w kątach kasztany. Kocham jesień, ale natykać się zimą na kasztany w zakamarkach domu to już lekka przesada 😉 Też tak macie? Najfajniejsze jest samo zbieranie oczywiście… A potem dzieciaki znoszą kilogramy kasztanów do domu… I te ich uśmiechnięte, szczęśliwe buzie, dumne z takiej ilości skarbów! Nie można odmówić, prawda?
Pamiętam jak w dzieciństwie mama i babcie chowały kasztany do malutkich flanelowych woreczków z tasiemką i – niczym wiedźmy-szamanki z sobie tylko wiadomych powodów – tajemniczo układały je pod łóżkami. Kasztany – przyjaciele człowieka 🙂 Ja wpadłam na inny pomysł, nie pro-zdrowotny, a bardziej recyklingowy. Latające kasztany, czyli spontaniczna akcja malarska.
Wystarczy pudełko z tektury (może być z przykrywką – kasztany nie wylecą wówczas w kosmos), trochę farb do wylania i… to wszystko! Wyciskamy wzory, kolorowe węże z farb, wrzucamy kasztany w dowolnych ilościach i hulaj dusza! Trzymając pudełko w rękach, machamy i trzęsiemy nim na boki, co jakiś czas sprawdzając stopień abstrakcji artystycznych poczynań. Starszym można wytłumaczyć przy okazji czym jest malarstwo abstrakcyjne (nie że coś niezrozumiałego, ale nie mającego odniesienia do świata rzeczywistego, nie przedstawiającego rzeczywistości, czyli esy-floresy).
Przydał się jeszcze pędzel do zmiany koncepcji i świadomej ingerencji w przypadkowo tworzone dzieło. Przydały się też kawałki papieru toaletowego do zrobienia stemplowanych na całej powierzchni odbitek. Po skończonej robocie mini-wystawa na kafelkach.
Polecam, jest zachwyt, śmiech i moc. Dziecko może chcieć więcej… Zostało nam jeszcze pół torby kasztanów 🙂