Pamiętam kalendarze adwentowe z okienkami z czasów, kiedy byłam dziewczynką i nie mogłam się powstrzymać, aby nie zjeść wszystkich czekoladek ze wszystkich okienek od razu 🙂
Pamiętam subtelny trzask okienek przy otwieraniu pod lekkim naciskiem palców na karton. Ustępował, odsłaniając po kolei czekoladowe cudeńka. Palce w czekoladzie. Słodkawy zapach w powietrzu. Brak cierpliwości, aby odliczać, czekać, czekać, czekać… Impuls! Tylko to się liczyło.
Trzeci rok z rzędu robimy z Milo kalendarz adwentowy. Teraz jest na tyle dojrzała, że nie muszę już odstawiać wysoko na półkę kalendarza z niespodziankami. Wszystkie nasze kalendarze mają ten sam rys. Są niespodziankowe, bez zadań specjalnych czy dobrych uczynków, jak do tej pory. W tym roku zachciało mi się okienek, na samo wspomnienie…
Czasu mało, robota czeka, a niespodzianki zaraz wydrylują kieszeń… Co pod ręką w naszym domu – wiadomo! Tektura! Wpadła mi w oko pokrywa od pudła. Milo narysowała okienka, za chwilę je wycięłam. Milo zrobiła ozdobne kółka z liczbami, a ja wycięłam serca. Do okienek postanowiłyśmy wykorzystać rysunki Milo – wyciąć trochę większe od wymiarów okienek i podkleić je od spodu taśmą. Wyszły nam panienki z okienka, syrenki, Tytus, dziewczęce portrety, mnóstwo zwierzaków – cała wesoła ferajna 🙂
Wystarczy uchylić okiennice, a wszyscy wyglądają i patrzą na nas. Dzień po dniu kolejny bohater kalendarza dołącza do świątecznej ekipy i przekazuje tajemny liścik.
Wydrukowałam liściki z instrukcjami, taka domowa wersja podchodów. Milo co dzień otwiera okienko, wyjmuje ukryty w środku list i kieruje się we wskazane miejsce, aby odnaleźć niespodziankę. Czasem znajduje gumę do żucia, ołówki, cienkopisy czy gumki do włosów, a czasem trafia się książka.
Dzisiaj – Mikołajkowo – czekała na nią w łóżku nowość Powiedz mi mamo, skąd się bierze miód 🙂 Pycha!