Jak co roku w czerwcu zaatakowały nas truskawki. Zasypały i nie pozwoliły się zignorować. Kusiły, wołały, zmuszały do nabywania w dużych ilościach. Na straganach, rogach ulic, w dzień targowy, powszedni, a nawet w świąteczny, pod kościołem. Wszędzie.
Jak co roku ulegaliśmy ich czarom, smakom i zapachom. Ich soczystej czerwieni, wobec której topniał wszelki opór, a i drobne w kieszeni. Czerwiec to czar truskawek. I wszędobylskość, bo pchały się do wielu potraw i przekąsek, wypierając konkurencję, ewentualnie łącząc się w harmonii z rabarbarem. W lekkich, letnich ciastach, które znikały pod osłoną nocy, gdyż domownicy nie potrafili się oprzeć pokusie wytrzymania do rana.
Wspomnienie truskawkowego szału zamknęliśmy w słoikach. Uwielbiam przygotowywać z Milo etykiety na słoiki z dżemem. Chyba mam to z dzieciństwa – opisywałam słoiki rysunkami i literami, gdy babcia w oparach ważyła konfitury, przelewała soki do smukłych butelek, wygotowywała w wielkim garze całe zastępy słoików. Pewnie każdy ma podobne wspomnienia. Wygłupiając się z Milo w naszych rysunkach, po części mogę przywołać dla siebie trochę mojego dzieciństwa, a także być z córką w pełni tu i teraz, w zwyczajnych, codziennych sprawach.
Etykietujemy! Do dzieła!
I smacznego, co tam skrywacie w spiżarkach 🙂
Na dole: truskawki uwięzione w tunelach, w mrowisku, a inne lecą im na pomoc!
I jeszcze dogrywka końcowoletnia – dżem morelowy na szybkiego. Moja ulubiona scenka: morele pędzą w galopie, rzucając lasso!
Jak czas łaskawie pozwoli, a upał zakończy niemiłosierne panowanie, zgotujemy jeszcze parę słoików.